Rozdział 2 ,,Spotkania z naturą"







Park Skaryszewski

                                                                                                                                   
Czasem w tej gwarnej, pospiesznej rzeczywistości bombardującej nas miliardem bodźców na minutę potrzeba chwili wytchnienia, by znaleźć siebie i poczuć, że istnieje się tu i teraz, by wyrwać się z tego pędu, posłuchać ciszy i zastanowić się nad sobą. W wielkomiejskim krajobrazie na pierwszy rzut oka ciężko znaleźć miejsca stwarzające atmosferę do takiej refleksji, jednak przy odrobinie dobrej woli i uważności, jeśli wystarczająco długo będziemy się wpatrywać w betonową mozaikę, dostrzeżemy w niej plamy zieleni - lasy, parki, przydomowe ogródki i opuszczone posesje, na których rozpanoszyła się bujna roślinność. To małe oazy spokoju w wielkomiejskiej codzienności, miejsca spotkań z naturą i krajobrazem, który bywa tajemniczy, niepokojący, tchnący beznadzieją albo zachwycający swoim pięknem, dodający otuchy, napawający optymizmem i motywujący do działania. To również miejsca spotkań z innymi ludźmi, sobą samym, własnymi niedoskonałościami, sukcesami, problemami i wyborami, których dokonujemy lub które oceniamy będąc w sytuacji obcowania z krajobrazem, gdy nasze myśli mogą swobodnie płynąć. Jedno jest pewne : każde takie spotkanie wyrywa nas z codzienności, w której jesteśmy tak silnie zakorzenieni, umieszcza nas w nowych, niecodziennych okolicznościach i czyni nas przynajmniej na chwilę innym człowiekiem...

Lubiłam kiedyś oglądać ,,Władcę Pierścieni"...

Aby kogoś oswoić potrzeba cierpliwości...

Dobrze jest czasem spojrzeć z innej perspektywy...

Kiedyś jeszcze przyjdzie wiosna...

Bywa, że stajemy na rozdrożu i nie wiemy, co wybrać...

Przy odrobinie uważności można przeżyć niezwykłe spotkanie...

Czasem można długo iść przed siebie i nie spotkać nikogo...

   
Setki kropel na jednym kłosie, a każda z nich tak delikatna, kształtna i lśniąca. Każda z niesłychaną precyzją osadzona na swoim miejscu w tej jesiennej kompozycji natury, każda w swoim wyjątkowym odcieniu i rozmiarze, we właściwym odstępie od pozostałych, każda lśniąca inną częścią odbijanego światła i wszystkie razem tworzą idealną harmonię, jaką trudną znaleźć choćby w najpiękniejszym, najwymyślniejszym dziele architektury. A przecież to tylko woda...

Jeden szczegół może zamienić zwykły dzień w najpiękniejszą chwilę w życiu...

Warszawska szkoła krajobrazu czyli poezja ukryta w kapuście

Istnieje świat realny i świat odbity, niedoskonały...

Wystarczy wejść wyżej, żeby spojrzeć inaczej na rzeczywistość...

Park Szczęśliwicki
                                                                                                                                     
Były sobie dni. Jedne jesienne, ciemne i coraz zimniejsze, inne szare, mokre i pozbawione nadziei, jeszcze inne zimowe, czasami białe i mroźne, a wreszcie te wiosenne, radosne, zielone i ciepłe. Były sobie też spacery. Raz wczesnym popołudniem, raz rano, czasem o zachodzie słońca, nieraz też ciemną nocą, po dniach pracowitych, leniwych, samotnych, wypełnionych spotkaniami z ludźmi mniej lub bardziej wyjątkowymi, pełnych uśmiechu i łzawych, jako odpoczynek, rozrywka, okazja do przemyśleń i forma autoterapii. Był wreszcie Park Szczęśliwicki ze wszystkimi swymi dobrodziejstwami: płochliwą wiewiórką w zaroślach, ciekawskim kociakiem na smyczy próbującym zeskoczyć z ramienia swego pana, psami ganiającymi radośnie za sobą nawzajem, nieustraszonymi biegaczami, studentami rozwiązującymi przy piwie wszystkie problemy świata, cierpliwymi panami łowiącymi ryby, zakochanymi parami patrzącymi na panoramę Warszawy w ostatnich promieniach różowego słońca, mrówkami i komarami dzielnie walczącymi o pożywienie, kwitnącymi na biało drzewkami owocowymi, szumem samolotów, okrzykami dzieci, schodami donikąd i księżycem w pełni... Był jeszcze jeden element tworzący definicję spaceru w parku. Czasem przy jednym ze stolików do gry w szachy siadała trzyosobowa rodzina. Dobiegający sześćdziesiątki rodzice i ich dorosła córka. Zawsze w komplecie, pogodni, pogrążeni w rozmowie i celebrowaniu chwili, a przed nimi stały trzy porcelanowe filiżanki i porcelanowy czajnik z zapaloną świeczką pod spodem, w którym parzyła się herbata. Któregoś dnia zmieniłam porę moich spacerów. Dziś błąkam się po Ochocie, szukając Alicji, Kapelusznika i Marcowego Zająca...

                                                            Koniec rozdziału drugiego.
    

Komentarze

Popularne posty